sobota, 28 sierpnia 2010

Witam i przepraszam za bledy, pisze w kafejce internetowej w Klagenfurcie, wiec nie ma polskich liter.
Na poczatek, podziele sie moja ogromna radoscia z dotarcia na piechote, sladami bursztynowych kupcow, z Linz, dawnej Lentii do miejscowosci Maria Saal. Gdzie w poblizu znajdowala sie stolica prowincji Noricum. I chce to wykrzyczec duzymi literami: VIRUNUM !
Uradowana ponad miare, prosze Pana, ktory przyjechal z synem na motorze, o "pstrykniecie" videa, w miejscu gdzie stoi ogromny kamienny tron ksiazat Karyntii, znaleziony wlasnie na terenie dawnego Virunum


sobota, 14 sierpnia 2010


Ci oto weseli Panowie, bedą mi dotrzymywać towarzystwa na szlaku.

szlakiem bursztynowym, na piechotę z Linz

Miło mi jest poinformować, iż kontynuując przedsięwzięcie pieszej eskapady szlakiem bursztynowym, dnia 16 sierpnia, wyruszam z Linz, w kierunku Wels. Miejscowości na terenie królestwa Noricum, oddalone od siebie od 20 do 30 kilometrów, stanowiły kiedyś punkty etapowe, gdzie znajdowały się stacje pocztowe i celne.

Linz i bursztynowa fontanella w centrum miasta.

niedziela, 21 lutego 2010

Praha, Vysočany – Nehvizdy – Mochov – Starý Vestec – Velenka – Sadská

Bardzo dawno temu w czasach gdy Aquileia nad Adriatykiem, stanowiła centrum handlu i obróbki bursztynu, przemierzano Europę po ten cenny surowiec. Bursztynowi kupcy różnymi drogami docierali na północ. Przygotowując się do magisterki, zbierałam materiały na temat dawnych dróg handlu bursztynem, jak i samego bursztynu zamierzając napisać o tym pracę. Oprócz korzystania z publikacji naukowych, chciałam przejść odcinek szlaku bursztynowego na terenie Polski. Lecz pracę magisterską napisałam na inny temat, związany z Pragą czeską. Stąd na moją marszrutę wytyczyłam odcinek szlaku bursztynowego wiodący przez stolicę Czech. 

Współczesna technika w jednej z praskich dzielnic.

Moja piesza eskapada, rozpoczęła się 30 lipca 2006 roku, z hlavního města Prahy. Ale na miejsce przyjechałam dzień wcześniej, rano. Jechałam wieczorem z Poznania do Wrocławia pociągiem, i w nocy do Pragi autobusem. W pociągu ciekawie, gdyż w przedziale jechało też małżeństwo. Na polecenie żonki, „pan” mąż z dwoma plecakami rozsiadł się na trzech miejscach. Do tego biedny „misiu” nie mógł spać i czytał gazetę, więc światło było zapalone, a przy okazji zapewne pilnował plecaków. Z kolei we Wrocławiu na dworcu autobusowym, „wesoło”. Na ławce siedzi Pan, chybezdomny, do ławki obok podchodzi drugi i stawia na niej siatkę. Wtedy pierwszy pyta: „idziesz spać ?”. Rano w Pradze, na dworcu Florenc pomógł mi Czech, który jechał tym samym autobusem. Nie miałam drobnych, Pan bezinteresownie, kupił mi bilet na metro, bym mogła dojechać na dworzec kolejowy. Tam załatwiłam i opłaciłam nocleg, tak by rano już nie krążyć po mieście, czyli w dzielnicy Vysočany – Praha 9. Zanim ulokowałam się w hotelu, w restauracji, w toalecie, zostawiłam świetną mapę Pragi, którą dostałam od mamy. Wróciłam tam metrem później, ale mapy już nie było, także zapodziałam gdzieś długopis. Przy przystanku metra, przy ulicy Vysočanská, zupełnie nie wiedziałam w którym kierunku mam się udać by dojść do hotelu, w którym miałam nocować. Pomogła mi Czeszka, którą o ulicę spytałam na przystanku autobusowym. Biegła za mną kawał drogi, by wskazać jak iść w kierunku Hotelu Pivovar. W hotelu, chciałam zadzwonić do Polski, ale zakupiona na dworcu karta telefoniczna, nie pasowała do automatu. Nie miałam też wystarczającej ilości drobnych by dzwonić za monety, i jeszcze pomimo upewnienia się przed wyjazdem w sieci Orange, że nie będę miała problemu z wysłaniem smsa, z mojego POPa , nie mogę wysłać (później okazało się że miałam nieaktualny numer biura wiadomości). Wreszcie rano, około 6.45, wyruszam na trasę. Ulica Freyova, i dalej Poděbradská, której wyjście z Vysočan, wiedzie cały czas pod górę (kupcy musieli się nieźle napocić). Przeszłam pod wiaduktem „ścieżkami wydeptanymi przez miejscową ludność”, zażartowałam sobie, (podobny tekst był w publikacji naukowej) i troszkę musiałam obchodzić barierki, bo ścieżka skręcała w bok od szosy. Nie polecam marszruty szosą, ze względu na bezpieczeństwo zarówno pieszego jak i kierowcy. Niektóre odcinki autostrad, czy linii kolejowych, zwłaszcza w górach, pokrywają się z przebiegiem dawnych dróg handlowych i zaczynając marszrutę wydawało mi się, że planowana trasa powinna być jak najbardziej zgodna z przebiegiem szlaku, i denerwowało mnie, że nie mogę iść dokładnie według szlaku, bo „przeszkodę” stanowią rozjazdy autostrad czy zabudowania przemysłowe. Jednak później w rozmowach z archeologami dowiedziałam się, że najważniejszy jest kierunek wymiany handlowej, czyli z południa na północ Europy. Na peryferiach miasta, pytam o Mochov, czy dobrze idę i wskazuję kierunek. Na to kobieta, że tak i mówi że w pobliżu jest przystanek autobusowy. Ja na to, że idę pieszo, więc ona odpowiada z troską: „joj, to je daleko”. Na obrzeżach Prahy, przy ulicy Ve Žlibku, gdzie znajduje się „park dla psiaków”, robie sobie przerwę. Potem zauważam, że chyba tam zgubiłam kolejną mapkę. Powoli kończą się zabudowania, zza płotu jakiejś posesji wystają gałęzie z morelami, za którymi przepadam, ale nie odważyłam się zerwać, po prawej pole słoneczników. I znów po około dwóch godzinach marszu, kolejna przerwa w miejscowości Nehvizdy. Planowanym miejscem postoju miał być Mochov, około 20 kilometrów od wyruszenia. Ale nie było miejsca w hotelu za 250 koron, a w innym nocleg kosztował 900 koron, więc maszeruję dalej trasą planowaną na następny dzień. Jest bardzo gorąco, pot zalewa oczy, do tego boli biodro i ramię, co jakiś czas zsuwam plecak niżej, który pomimo iż jest lekki niesamowicie „grzeje”. W miejscowości Starý Vestec, sprzedawca powiedział, że w Velenka, a potem że w Kersk, jest jakiś motel, lecz była tylko po drodze restauracja gdzie nie było pokoi. Przewidywałam, że będę musiała czasem zmienić trasę, lub miejsce postoju, na co przygotowałam się opcjonalnie, miałam ze sobą nawet śpiwór i karimatę, ale nie przypuszczałam że rzez tyle kilometrów, nie będzie jakiegoś noclegu. Ponad jedenaście godzin marszu i wreszcie w Sadská, dobrzy ludzie wskazali drogę do hotelu Modrá Hvězda, na krańcu miasta, w bok od wytyczonej trasy. Nocleg 315 koron, a że automat telefoniczny, „był gdzieś na mieście”, w hotelowej piwiarnio – restauracji pozwolono mi skorzystać z telefonu. Dodatkowa ilość kilometrów, zmęczenie, powodują, że na następny dzień zaplanowałam tylko 11 kilometrów marszu, czyli Podĕbrady. Wg moich wyliczeń metodą „chałupniczą”, czyli mierzenia linijką na mapie: 34,5 kilometry, wg Google Maps: 38,17 kilometrów.