ci oto weseli Panowie, będą mi dotrzymywać towarzystwa na szlaku,
miśki wrzucone przed wyprawą, a tytuł oraz tekst pod zdjęciem dodane po eskapadzie: wyruszam, wyjazd z Poznania około dziewiątej, przesiadka w Katowicach. Pociąg jadący do Wiednia, już w Polsce jest spóźniony i tak samo wjeżdża do Austrii. Więc wyprawa zaczyna się trochę nerwowo, czy zdążę na kolejny. Lecz austriaccy kolejarze nadganiają opóźnienie i dociera planowo na wieczorne połączenie do Linz.
W Wiedniu na dworcu niespodzianka, jest Pan fotograf z pisma Polonii Austriackiej „Polonika”, z numerami telefonów do Polaków mieszkających w Judenburgu i Klagenfurcie, przy trasie szlaku.
Wieczorem jadę dalej do Linz i z dworca biegiem do wcześniej zarezerwowanego hotelu, za 26 euro. Lecz tak jak przypuszczałam, hotel, był już zamknięty. I tu podobnie jak w Czechach, w małych - tych na moją kieszeń hotelikach, w nocy zostają tylko goście, a klucze znajdują się w schowku przy drzwiach, który jest otwierany za pomocą kodu. Osoby, które zarezerwowały hotel lub chciałyby w nim przenocować, muszą zadzwonić pod podany przy wejściu numer, aby otrzymać kod. Wybierając numer swoją komórką, coś źle wklepywałam, ale pomógł mi młody człowiek, pracujący w tym samym pociągu do Linz. Chłopak zadzwonił ze swojego telefonu i kobieta podała kod do skrytki, w której był klucz do hotelowego pokoju, dzięki niemu nie stałam po nocy na ulicy. Podziękowałam pięknie breloczkiem z bursztynem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz